Bynajmniej, bynajmniej, jak śpiewał Wojciech Młynarski. Chciałbym już na wstępie uspokoić fanów Pierwszego Ministra. Nie jest to taka prosta sprawa, choć tytuł delfina otrzymało już wielu, niestety już nieaktualnych pretendentów do objęcia stołka, teki…
Ci, którzy mogliby podjąć się wyzwania i pełnić zaszczytną funkcję, w sposób jak najbardziej demokratyczny zostali usunięci, tfu tzn. podziękowano im za owocna współpracę. Na szczęście jednak ktoś pozostał. Ważnym, bez wątpienia, i ze sporymi osiągnięciami, kandydatem był niestety były już minister od finansów dwojga imion, który w ramach kary i pokuty aspiruje do funkcji europosła. Choć do wyborów jeszcze trochę czasu i nie wiadomo czy otrzyma mandat to myślę, że już dziś winniśmy mu okazać współczucie w pełnieniu tak wyczerpującej i odpowiedzialnej pracy za jakieś marne parę eurogroszy. No, ale poniekąd, sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało więc się sam męcz.
Kolejnym premierem był witany już na bilbordach jak Polska długa i szeroka „Premier z Krakowa”. Miłośnik oryginalnych kapeluszy zakończył swoją drogę na szczyt na jednym niemieckim lotnisku. Gwoli uczciwości należy dodać, że tym razem, wyjątkowo Niemcy nie byli winni, mimo, że naszemu „hero” wydawało się, że chcą naruszać jego cielesność nietykalną w bardzo agresywny sposób. Niestety, choć można Niemcom wiele zarzucać, tym razem wykonywali swoje obowiązki zgodnie z obowiązującymi procedurami. O przedostatnim kandydacie, z racji używania wobec niego, przez tzw. media głównego nurtu, tytułowego określenia znowu maczali swoje łapska nasi zachodni sąsiedzi. Niestety wykonywali tylko to co do nich należało i choć lotnisko znów było główna areną wydarzeń kandydat został szybciej uziemiony niż myślał. Myślał? Chyba nie do końca, bo bardzo barwnie udowadniał, że ma w sobie więcej wina niż zdrowego rozsądku, w czasie spotkania z dziennikarzami różnych mediów, tym razem. Myślę, że żałuje, że nie przypomniał sobie wypowiedzi jednego z prezydentów V Republiki o Polakach. W bardzo wolnym tłumaczeniu „Mieli okazję siedzieć cicho…”. Nasz kandydat chyba bezpowrotnie zmarnował tę okazję, przynajmniej w drodze na stanowisko po swoim przywódcy. W dodatku niejako w pakiecie został pozbawiony możliwości pokutowania w Brukseli.
Wychodzi, że na placu boju pozostał tylko Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju. W zasadzie nie skompromitował się, poza może kilkoma kiepskimi skeczami, które można wybaczyć. Zresztą w porównaniu z osiągnięciami pozostałych kandydatów to jest pikuś, a nawet Pan Pikuś. Zbiera doświadczenie prowadząc posiedzenia rządu już od kilku lat i zajmuje się polskimi sprawami z niezwykłą troską. Niestety myślę, że nie ma szans przynajmniej z jednego powodu. Nie potrafi, 3mając „poker face”, opowiadać najbardziej niestworzone historie. W kabarecie fałsz bardzo szybko poddawany jest ocenie.