Na początek tygodnia – dostarczamy Państwu fragmenty artykułów związanych z terenem powiatu ząbkowickiego, jakie ukazały się w minionych kilku dniach w gazetach i portalach internetowych. Do lokalnej subiektywnej „prasówki” dodajemy interesujące artykuły o tematyce samorządowej z mediów regionalnych lub ogólnopolskich.
Express Miejski (22.11.2019) odnotowuje zakończenie modernizacji drogi powiatowej w Złotym Stoku.
Oficjalne przecięcie wstęgi odbyło się 21 listopada z udziałem burmistrz Grażyny Orczyk oraz starosty Romana Festera w obecności współpracowników, radnych i mieszkańców. Oddanie do użytkowania przebudowanego odcinka drogi powiatowej nr 3142D w Mąkolnie nastąpiło poprzez symboliczne przecięcie wstęgi. Samorządowcy podkreślili wartość współpracy i porozumienia przy realizacji tak kosztownych i potrzebnych zadań. Inwestycja realizowana była w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2014-2020 w systemie zaprojektuj i wybuduj. Zadanie realizował Zarząd Dróg Powiatowych w Ząbkowicach Śląskich. Przebudowano 2,248 km drogi oraz znaczną cześć chodnika i sieci kanalizacji deszczowej. Całkowita wartość zadania zamknęła się kwotą 2 823 890,51 zł, przy udziale finansowym Gminy Złoty Stok 643 696,25 zł. Nie trudno zauważyć jak duży wpływ wywarła ta inwestycja na podniesienie estetyki wsi, co dało też motywację mieszkańcom do pełniejsze dbałości o swoje posesje i tereny przyległe do drogi, z czego też bardzo się cieszymy. Spotkanie było też okazją do krótkiej wizyty gości w świetlicy wiejskiej w Mąkolnie, gdzie trwają końcowe prace przy przebudowie pomieszczeń remizy strażackiej dla potrzeb świetlicy wiejskiej.
Przegląd Powiatowy (18.11.2019) informuje o przeprowadzonej inwestycji drogowej w gminie Ziębice.
Chodnik przy osiedlu przy ul. Słonecznej w Henrykowie doskonale wpisywał się w tegoroczne kryteria naboru do Funduszu Pomocy Rozwojowej – a mianowicie poprawa bezpieczeństwa poprzez budowę chodnika na terenie wiejskim przy drodze gminnej. Całość przebudowy chodnika kosztowała 236 tys. zł, z tego prawie połowa to dotacja FPR z Województwa Dolnośląskiego. Prace, która wykonywała lokalna firma, polegały na rozbiórce zniszczonego pobocza, wykonaniu podbudowy, krawężników i obrzeży oraz ułożeniu kostki. Nad prawidłowością wykonania zadania – oprócz nadzoru Wydziału Budownictwa UM – czuwał radny z Henrykowa, pan Władysław Lach.
Gość Niedzielny Świdnicki (22.11.2019) relacjonuje kolejną edycję imprezy promującej wartościowe wzory wychowawcze.
W finale diecezjalnego konkursu przedszkolaki oraz uczniowie szkół podstawowych prezentowali postacie ulubionych świętych, niektórzy wybrali własnych patronów. Na scenie Ząbkowickiego Ośrodka Kultury 22 listopada można było zobaczyć prawdziwą plejadę świętych – od postaci biblijnych, jak Rut Moabitka, przez św. Barbarę, św. Marcina i św. Franciszka z Asyżu aż po świętych z ostatnich dziesięcioleci: Joannę Berettę-Mollę i Jana Pawła II. Dzieci przebrane w stroje nawiązujące do epoki, w której żyli kanonizowani, zaopatrzone były także w atrybuty świętych. I tak św. Katarzyna Aleksandryjska trzymała duże koło, św. Józef – lilię, a św. Piotr miał sieć i łódź. Dzieciom i ich opiekunom nie brakowało pomysłów na uatrakcyjnienie występu: św. Juanowi Diego towarzyszył chór śpiewający meksykańską piosenkę, a św. Alojzemu – dziennikarka realizująca reportaż z placu św. Piotra w Rzymie. Jedni prozą, inni wierszem czy piosenką przedstawiali wybranych świętych – ich życiorys, charakter, zamiłowania i duchowość. – Plejada Świętych to nasze drugie imieniny. Uczymy chrześcijańskiego sposobu przeżywania uroczystości Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego. Nie jest to dzień życia w strachu, ale szacunku dla tych, którzy pięknie przeżyli swoje życie – mówił ks. Krzysztof Ziobrowski, inicjator konkursu. Uczestnicy rywalizowali w dwóch kategoriach wiekowych: klasy I-IV oraz klasy V-VIII. Jury oceniało strój i rekwizyt (atrybut) postaci oraz sposób przedstawienia wybranego świętego. Wybór był tak trudny, że w każdej kategorii przyznano po kilka pierwszych miejsc. W tegorocznej Plejadzie Świętych wzięły też udział grupy z wszystkich przedszkoli gminy Ząbkowice. – Bardzo się cieszę, że to wydarzenie jest organizowane od wielu lat, że zatacza coraz szersze kręgi. Święci mogą być dla nas wzorem, jak żyć, żeby osiągnąć niebo. Oni są też naszymi orędownikami, możemy przez nich wypraszać potrzebne łaski – stwierdził biskup Adam Bałabuch. Konkurs „Plejada Świętych – Wielkie Imieniny” od 13 lat organizuje ks. Krzysztof Ziobrowski, proboszcz parafii pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła oraz Szkoła Podstawowa w Zwróconej.
Doba (22.11.2019) przypomina zdarzenia, do jakich doszło ćwierć wieku w sztolniach byłej kopalni w Szklarach na terenie gminy Ząbkowice Śląskie. KLIKNIJ, ABY PRZECZYTAĆ CAŁY ARTYKUŁ.
25 lat temu dwóch studentów zeszło do nieczynnego szybu w Szklarach i nie potrafiło się z niego wydostać. Choć byli przekonani, że pomoc nadejdzie szybko, musieli na nią czekać aż 24 dni. Skrajnie wycieńczeni fizycznie i psychicznie, nigdy nie otrząsnęli się z tej traumy. Wraz z Dariuszem Domagałą, właścicielem Kopalni Niklu, Chryzoprazu i Opalu w Szklarach, przypominamy wydarzenia, o których rozpisywały się ogólnopolskie media. Szklary należą do jednych z pięciu miejsc na świecie, gdzie występują szlachetne i półszlachetne minerały, w tym rudy niklu i przede wszystkim chryzopraz. Dla geologów i pasjonatów jest to prawdziwa gratka. Do całego zajścia doszło na terenie, który pierwotnie, w czasach pruskich, był kopalnią podziemną. (…) Jeden z dawnych szybów został nienaruszony, gdyż był na skraju kopalni odkrywkowej i to właśnie do niego 27 lipca 1994 roku weszli dwaj studenci, Rafał i Adam. Było to niedługo po likwidacji zakładów górniczo-hutniczych w Szklarach. – Zrobili to kompletnie nielegalnie. Wtedy było to jeszcze wszystko ogrodzone, terenu pilnowało dwóch, trzech strażników. Cały majątek po kopalni i hucie przejął syndyk. Przechodząc najpewniej przez ogrodzenie, szukali jakiejś dziury, bo zdawali sobie sprawę z tego, że zawsze gdzieś jakieś wloty po dawnej podziemnej kopalni zostały. No i znaleźli taki wlot – opowiada właściciel Kopalni Niklu, Chryzoprazu i Opalu w Szklarach. Na jednym z wyrobisk, porośniętym dziś drzewami, znajduje się wysoka na kilka metrów skała, którą tworzy zwietrzały serpentynit. U jej podnóża znajduje się wąskie wejście do korytarza o długości kilku metrów. Na końcu znajduje się pionowy szyb głęboki na około 20 metrów, szeroki na 2-2,5 metra. (…) Zatrzymali się u samotnej, starszej kobiety, mieszkali najprawdopodobniej w namiocie. Tego dnia chcieli tylko zrobić rozeznanie, wejść do szybu tylko na godzinę do dwóch, zobaczyć przekroje warstw ziemi oraz skał i wyjść. Według relacji jednego ze studentów dla Dużego Formatu, byli w krótkich rękawkach, zarzucili na siebie tylko stare kufajki znalezione na wysypisku. Oprócz tego zabrali kaski, linę, lampę naftową i kilka świec, latarkę i coś na kształt pasa strażackiego, co miało pomóc przy wspinaniu. Do jedzenia mieli dwie główki czosnku, kawałek ciasta na przynętę dla ryb, bo wieczorem chcieli połowić i kilka jabłek zerwanych po drodze. Po linie spuścili się w dół ponad 20-metrowego szybu, w którym temperatura wynosi kilka stopni powyżej zera i panuje duża wilgotność. – Dzień wcześniej zakupili sobie, bodajże w sklepie harcerskim, linę, która była kompletnie nieprzystosowana do warunków panujących pod ziemią – dużej wilgotności i niskiej temperatury. Zjechali na tej lince jakieś 20 metrów w dół. Linka nabrała wilgoci i spęczniała. Żaden chwytak nie był w stanie chwycić tej linki. Chłopaki ewidentnie nie mieli doświadczenia w takich eksploracjach. Gdyby znali na przykład węzły prusika, to za pomocą sznurówek wyszliby na zewnątrz. Niestety, nie mieli o tym pojęcia – mówi Dariusz Domagała. Studenci szybko zdali sobie sprawę, że nie wyjdą, ale byli pewni, że najpóźniej za dwa, trzy dni ktoś ich znajdzie, a więc czekali. Bez jedzenia, bez wody. Mijające dni odliczali obserwując nietoperze, które wieczorem wylatywały, a nad ranem wracały. Pili wodę z kałuży i mocz. Podjęli kilka prób wydostania się, ale było to zbyt niebezpieczne. Zaczęli mieć halucynacje i wizje. Że opuszczają swoje ciała, latają i podróżują, że widzą zachody słońca, jeziora, jakieś postacie, że leżą na plaży w ciepłym słońcu lub śpią na miękkim fotelu, czytają gazetę, a nawet, że gotują ulubione potrawy. – Przede wszystkim zaczęli ich szukać rodzice, bo po prostu chłopki przepadli. Jakimś cudem ojciec jednego ze studentów, już kompletnie zrezygnowany, zaczął wertować wszelkie możliwe notatki syna. Na jakimś skrawku papieru przeczytał datę i miejsce: Szklary, województwo wałbrzyskie. Wtedy ruszyła akcja poszukiwawcza – opowiada Domagała – Podobno kobieta, u której zamieszkali była sparaliżowana strachem. Pamiętajmy, że było to niedługo po przemianach geopolitycznych, kobieta była mentalnie jeszcze w czasach głębokiego PRL-u i po prostu bała się, że jeśli komukolwiek powie, że ktoś, kto u niej mieszka, poszedł sobie do kopalni, a ona jeszcze wskazała miejsca, gdzie mniej więcej może iść, to poniesie z tego tytułu straszne konsekwencje. Ona przy tych plecakach klęczała i modliła się, żeby wrócili. Dopiero kiedy rozpoczęła się akcja ratunkowa, jakimiś poszlakami, rozpytując ludzi, służby ustaliły, że u niej zatrzymało się jakiś dwóch chłopaków. Wtedy pod naciskiem ratowników i policji, powiedziała, gdzie mniej więcej poszli – mówi właściciel szklarskiej atrakcji. Był 19 sierpnia. Młodzi mężczyźni, według relacji, szykowali się już na śmierć, a hałasy nadchodzących goprowców i strażaków wzięli za kolejne halucynacje. Postanowili jednak krzyknąć „Pomocy”, na co ratownicy mieli odkrzyknąć: „To wy żyjecie?”, bo byli przekonani, że szukają już tyko zwłok. Po 24 dniach w szybie studenci byli skrajnie wycieńczeni, schudli ponad 20 kilo, nie byli wstanie chodzić. Choć w sensie fizycznym szybko dochodzili do siebie, psychicznie nie podnieśli się z tej traumy nigdy. Jedenaście lat później jeden ze mężczyzn ponownie chciał zejść do sztolni, ponoć z racji zaleceń psychologa, by pokonać traumę. Na szczęście był z synem, bo ponownie zdarzył się wypadek. Jedni mówią, że znowu miał nieodpowiednią linę, która się zerwała, inni, że nie zadziałał bloker. – Mężczyzna poturbował się, do akcji znowu ruszyli ratownicy. Jeden z nich, gdy rozpoznał w poszkodowanym studenta, który spędził już tu 24 dni, zapytał: „Panie, czyś pan zwariował?”. Na co ten odpowiedział: „Żebyś pan wiedział, że zwariowałem” – mówi Dariusz Domagała. (…) Akcja ratunkowa trwała kilka godzin, wzięło w niej udział ponad 30 osób. Najtrudniejszą jej częścią było wydostanie poszkodowanego ze sztolni na noszach kubełkowych. Długość noszy to powyżej 2 metrów, a średnica sztolni to także około 2-2,5 metra, a ze względu na stan rannego, nie można go było transportować w pionie. Warto dodać, że także obecnie nieczynna sztolnia, gdzie dwa razy doszło do wypadków, nie jest w żaden sposób zabezpieczona, każdy może do niej wejść.
Gazeta Ząbkowicka (23.10.2019) opisuje dzieje urzędu piastowanego przez osoby wybrane ze społeczności wiejskich do roli lidera, jakim jest sołtys.
Sołtys, będący organem wykonawczym sołectwa, to funkcja pełniona w społecznościach wiejskich od czasów średniowiecza. O jej historii pisze historyk Kamil Pawłowski. Istotnym elementem funkcjonowania wsi, lokowanej na prawie niemieckim (lub też na nią przeniesionej w czasie kolonizacji Śląska w XIII wieku), był urząd sołtysa. Swoją genezą sięga więc czasów średniowiecza. Osoba ta sprawowała funkcję reprezentanta miejscowego pana ziemskiego, w stosunku do chłopstwa zamieszkującego daną wieś. Do jego obowiązków należała również (najczęściej) służba wojskowa, czy obowiązek pobierania podatków. Wszelkie powinności, jak również przywileje sołtysa, nakreślano w dokumencie lokacyjnym. W stosunku do powiatu ząbkowickiego nie zachowało się wiele tego przykładu świadectw. Dysponujemy natomiast całą gamą średniowiecznych pergaminów, na których występują sołtysi z miejscowości ziemi ząbkowickiej, walczący o swoje prawa, czy też dokonujący sprzedaży swoich własności. Jak już wspomniałem, średniowieczny sołtys w zamian za służbę na rzecz pana ziemskiego, dysponował także szerokim wachlarzem przywilejów. Wśród nich wspomnieć należy z pewnością możliwość wypasu owiec na wiejskim pastwisku bez uiszczania za to opłat, prawo zakładania stawów, czy możliwość prowadzenia młyna i karczmy, określanej w źródłach najczęściej jako Karczma Sądowa (niem. Gerichtskretscham), z uwagi na odbywające się w niej rozprawy, którym przewodniczył oczywiście sołtys, reprezentujący interesy właściciela danej miejscowości. Funkcja ta była bez wątpienia funkcją zaszczytną. W zamian za wierną służbę, pan wsi mógł nadać sołtysowi prawo dziedziczenia urzędu, w związku z czym stawał się on sołtysem dziedzicznym. Funkcja ta mogła być przekazana na syna lub innego członka rodziny, bądź też sprzedana. Odbywał się to z całym dobrodziejstwem inwentarzu, w skład którego wchodziła najczęściej okazała sołtysówka, która w bogatych, śląskich miejscowościach przybierała nierzadko formę niewielkiej rezydencji z folwarkiem, stawem, parkiem oraz polami uprawnymi. Funkcja sołtysa zmieniła się po wprowadzeniu w Prusach na początku XIX wieku uwłaszczenia chłopów. Od tej pory urząd ten pełniony był wręcz honorowo, z zachowaniem (aż często do końca XIX wieku) tytulatury oraz posiadanego gospodarstwa. Sołtys w dalszym ciągu stał na czele lokalnej społeczności i był jej swojego rodzaju zwierzchnikiem. Nie reprezentował on już jednak mieszkańców przed panem ziemskim, a pełnił rolę łącznika między mieszkańcami wsi a administracją. W wielu miejscowościach powiatu ząbkowickiego urząd sołtysa sprawowany był dziedzicznie, w związku z czym, przez wiele lat pozostawał w rękach jednej rodziny. Warto więc przyjrzeć się kilku przykładom, by lepiej zrozumieć ten ciekawy problem życia społeczeństw dawnych mieszkańców tych ziem. Na łamach kolejnego numeru zajmiemy się analizą historii sołectwa wsi Tarnów k. Ząbkowic Śląskich, miejscowości o typowo słowiańskim rodowodzie, która jednak w wyniku procesów kolonizacyjnych w wieku XIII, została przeniesiona na prawo niemieckie.
W24 (23.11.2019) publikuje wiadomość o ważnym i korzystnym zjawisku demograficznym, jakie zostało zarejestrowane na przykładzie pewnej małej dolnośląskiej gminy.
Głuszyca znalazła się w pierwszej dziesiątce dolnośląskich miast z dodatni saldem migracji. Na Dolnym Śląsku wszystkich miast jest 91, ale tylko 24 z nich może pochwalić się tak dobrym wynikiem migracji. W 2018 roku odnotowano, że w Głuszycy było więcej osób, które się zameldowało niż wymeldowało. – To bardzo dobra wiadomość dla rozwoju naszej Gminy, świadcząca o pozytywnych zmianach, które miały miejsce w ostatnich latach. Ustabilizowanie gminnej sytuacji finansowej, a także stale przeprowadzane inwestycje, w tym wiele rozwiązań prospołecznych, czyniących naszą Gminę miejscem przyjaznym do zamieszkania sprawiają, że obserwujemy napływ nowych mieszkańców. To bardzo dobry sygnał dla głuszyckiego samorządu, mobilizujący do dalszej wytężonej pracy – dodaje burmistrz Głuszycy Roman Głód. Saldo migracji w Głuszycy w 2018 r. wynosi 3,0 na 1000 mieszkańców i jest to saldo porównywalne ze Świebodzicami. Lepszy wynik (4,3) w powiecie wałbrzyskim posiada tylko Szczawno-Zdrój. Wrocław ma saldo równe 2,3, a średnia dla Dolnego Śląska to 1,3. Dla porównania w 2015 r. saldo migracji w Głuszycy było ujemne i wynosiło -2,62.